Pamiętacie 6-letniego Tadzia, który przeszedł Główny Szlak Beskidzki? Otóż Tadzio, który ma już 7 lat, nie próżnuje. Jako rozgrzewkę przed nowym sezonem w pierwszych dniach maja pokonał kolejny szlak, tym razem Główny Szlak Świętokrzyski im. Edmunda Massalskiego. W 4 dni przebył trasę od Gołoszyc do Kuźniaków.
Fotorelacja: Anna Tarnawska
Przejście tym szlakiem nie było tak satysfakcjonujące jak GSB. I nie chodzi o to, że trasa ma „tylko” ok. 100 km. Na szlaku jest zdecydowanie mniej punktów, które dla tak dojrzałego podróżnika mogą być uznane za atrakcyjne. Nie ma schronisk, większość szczytów nie posiada nawet wywieszki z oznaczeniem wysokości. Na całej trasie znajduje się tylko kilka tabliczek wskazujących kierunek i czas przejścia do kolejnego punktu. W kilku miejscach droga jest bardzo zniszczona przez prace leśne, a przejścia przez miejscowości, drogą asfaltową, czując podmuchy bardzo zimnego wiatru (w końcu to kieleckie…) nie należały do przyjemności. Ale nie wszystko było takie złe. Na szlaku spotyka się bardzo mało ludzi. Oczywiście poza odcinkiem od Świętego Krzyża do Świętej Katarzyny (a szczególnie pomiędzy Łysicą, a Świętą Katarzyną, gdzie było więcej ludzi niż w Dolinie Chochołowskiej). Ale na pozostałych odcinkach można w ciszy i spokoju nacieszyć się sobą i otaczającą nas przyrodą. Kilka dni do odpowiedni czas, żeby sprawdzić swój sprzęt, czy na pewno spakowało się do plecaka wszystko co konieczne, i równocześnie tylko to, co niezbędne.
Teraz kilka konkretów.
Szliśmy spokojnie 4 dni.
Pierwszy etap, z Gołoszyc do Trzcianki, prowadzi cały czas przez las. Cieszyliśmy się słońcem rzucającym promienie na dywany zawilców. Na Szczytniaku (najwyższym punkcie tego odcinka) znajduje się tablica opisująca działania partyzantów w Górach Świętokrzyskich.
Kolejny dzień, najdłuższy na naszej trasie, rozpoczął się od podejścia na Święty Krzyż, gdzie zwiedziliśmy Bazylikę Krzyża Pańskiego, oraz pobliskie Gołoborze. Następnie idąc po asfalcie zeszliśmy do Huty Szklanej, skąd szlak prowadził bez podejść aż do Kakonina. Tu pojawili się inni turyści. Przechodząc przez przełęcz Świętego Mikołaja spotykaliśmy ich coraz więcej. Na samym szczycie Łysicy były już tłumy,. Na szlaku w dół Tadzio zbiegał aż do Świętej Katarzyny, żeby jak najszybciej pokonać ten zaludniony odcinek. Dalsza część odcinka to najpierw mozolne przejście przez wioskę, a potem dwa dość strome podejścia, ostatnie na Radostową. Po przejściu ok. 30 km czekał nas zasłużony odpoczynek.
Trzeci dzień rozpoczęliśmy w Mąchocicach. Już przy Diabelskim Kamieniu zaczął padać deszcz. Kiedy przechodziliśmy przez Masłów deszcz przybierał na sile więc wpadliśmy na pomysł aby schować się przed nim w kościele. Okazało się, że właśnie rozpoczyna się Msza Święta, po której opady zdecydowanie się zmniejszyły i mogliśmy w odrobinę lepszych warunkach kontynuować wędrówkę. Kolejne fragmenty szlaku prowadziły coraz częściej asfaltowymi drogami. Zaraz za drogą krajową 73 musieliśmy pokonywać płynącą przez drogę rzekę – poważnie wezbrany potok, który bez deszczu prawdopodobnie jest niezauważalny. Następnie trafiliśmy na bardzo zniszczone, trudne do przejścia odcinki, pełne błota i rozjechane przez pojazdy ciągnące za sobą drzewa. Końcową miejscowością w tym dniu był Tumlin, przez którego przejście bardzo się dłużyło.
Ostatni dzień to przejście z Tumlina do Kuźniaków. Pogoda i tym razem nie była dla nas łaskawa, wiał bardzo zimy wiatr, który dawał w kość zwłaszcza na długich odcinkach biegnących przez pola. Pod sam koniec szlaku zwiedziliśmy śliczną kaplicę św. Rozalii, skąd Tadzio dobiegł do pozostawionego wcześniej samochodu, zadowolony że pokonał kolejny „główny” szlak.
GSŚ polecam osobom, które chcą sprawdzić czy szlaki długodystansowe są dla nich. Zanim wyruszycie w drogę, zapraszamy na fotorelację. A może ktoś z was zgadnie, co jest następnym celem Tadzia?